Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

węzłowato chorąży. — Śpieszyłem jakem mógł; gdy się dowiesz dlaczegom się opóźnił, sam mi to pochwalisz.
— Nie! Jeżeliś koni oszczędzał — odparł Bajbuza — nie miałeś racyi, jeżeli siebie…
— Ale ktoby tam o sobie myślał! — przerwał oburzony Szczypior. — Ot to mi pięknie, człowieka o to posądzać…
— Więc cóż masz na obronę? — zapytał rotmistrz.
Szczypior znowu zagryzał wąsa.
— Chodźmy do izby — rzekł — rozmówimy się.
Bajbuza niecierpliwy nalegał…
— Anibyś ty mógł odmówić, ani jam się wymawiał od tego — rzekł Szczypior. — Księżna Sapieżyna, miła twoja sąsiadka, wybierała się do Warszawy, do królowej JMci, na której dworze wychowaną była. Dwór ma własny nieliczny, prosiła mnie, abym jej towarzyszył. Rozumiesz, iż z niewiastą się nie tak pośpiesza jak samemu z czeladzią. Ztąd zwłoka.
— Jakto? — zakrzyknął uradowany Bajbza, nie mogąc ukryć, jak mu ta wiadomość miłą była. — Księżna jest tu?
— Właśnie gdy my tak o niej rozprawiamy, zajeżdża na zamek w gościnę do dawnej pani — rzekł Szczypior kłaniając się. — Źlem zrobił?
Uściskał go w milczeniu Bajbuza.