Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

wiadywała się o zdrowie, a rotmistrz ją zapytał, czy długo tu bawić myśli.
— Sama nie wiem — rzekła — czasem mi się zdaje, że królowej jestem potrzebną. Następują chwile, w których się dla niej też ważne losy korony tej rozstrzygać będą. Nie zawadzi, gdy ją życzliwe serca otoczą. Jam wszystko jej winna, a choć służbą powolną chciałabym się wypłacić.
— Będziesz więc księżna — odezwał się Bajbuza — patrzeć na te smutne rozterki nasze, które na elekcyi wybuchnąć muszą.
My się gotujemy mężnie stawać przy hetmanie. Spodziewamy się, iż siły zbierze, ale jaki temu koniec Pan Bóg da, On tylko wie.
— Dobry! dobry! — prędko podchwyciła księżna.
Zawahała się nieco i dodała.
— Jam tu teraz na tym dworze tak jak obca. Osób się wiele zmieniło. Nie potrzebuję was prosić, nie mając opiekuna, abyście jako sąsiad mój, pamiętali o mnie. Wdową jestem.
— Ale długo nią nie pozostaniecie — rzekł Bajbuza wesoło. — Co do mnie, mówić nie potrzebuję, żem tu jak wszędzie gotów na usługi wasze. Wdzięczen będę, gdy mi pozwolicie pisać się sługą.
Skłoniła się księżna. Spojrzeli sobie w oczy.
— Waćpan zmizerniałeś przez tę ranę — rzekła.