Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— A księżna pani odmłodniałaś z tą wiosną — przerwał Bajbuza. — Jam się haniebnie wymęczył, nietyle cierpieniem, co bezczynnością. Drudzy się krzątali, jam leżeć musiał przykuty, jeżeli nie do łoża, to do izby. Dla mężczyzny taka niewola śmierci się równa. Ale teraz — dodał wesoło — siądę na koń i wyciągnę w pole z podwójną ochotą i rozkoszą, bom wygłodniał!
— Królowa mi zestarzała — szepnęła księżna przedłużając rozmowę — cierpiała też wiele.
— Odżyje gdy siostrzeńca zobaczy — rzekł Bajbuza.
— O nim tylko mówi i marzy — dodała księżna. — Winien też jej Bóg miłosierny, aby tę pociechę miała i na tronie go ujrzała.
Królowa wychodziła z sali, więc i księżna z nią, pożegnawszy uprzejmie Bajbuzę, ustąpić musiała. Wrócił do domu rotmistrz rozmarzony i Szczypior nawet postrzegł, iż choć nic w ustach nie miał, jakby upojonym się wydawał.
A że kłamać i udawać nie umiał, przyznał się, że mu miłem było i królowę widzieć i swą sąsiadkę księżnę, za którą tęsknił.
Szczypior się ośmielił odezwać.
— Toć chyba dobrowolna tęsknota, bo wam, panie rotmistrzu, łacnoby było na nią patrzeć zawsze.
To mówiąc się uśmiechał.
— A to jak? — zapytał Bajbuza.