Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

łuk naciągały, a popręg i siodła i oręża chwycić się nie wzdragały.
— Mój Szczypiorze — odezwał się — jeżeli mężczyzn z białych rąk cenić będą, ja nie stanę w rzędzie kompetytorów do nagrody. Męzka dłoń namulaną być powinna. Wstydziłbym się, gdyby mnie z waszym Kostką utrapionym z białych rąk chwalono.
— Po wielu innych — ciągnął dalej przyjaciel Szczypior — powiadają, że teraz Kostce nasza księżna bardzo w oko wpadła. Porzucił wszystkie inne, którym się zalecał, i teraz prawie z zamku nie wychodzi.
Zadumał się Bajbuza.
— Radbym go poznał — rzekł.
— O to nie będzie trudno — mówił Szczypior — wszędzie go pełno. Hej! hej! żalby było księżnej za jednookiego.
— Drwisz ze mnie, czy co? — podchwycił Bajbuza — pięknym go mienisz, upodobanym kobietom, a mówisz że jednooki jest.
— Tak, bo choć oczu ma dwoje, ale na jedno nie widzi — dodał Szczypior — o czem nie lubi aby mówiono. Na oku tego nie znać, że go niezręczny cyrulik przed laty pozbawił.
Chwilę zaledwie pomyślawszy Bajbuza dodał.
— Cóż Kaliński mówi, jak księżna jest dla niego?