Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wcale grzeczną i uprzejmą być ma — rzekł Szczypior.
Rotmistrzowi zadrgała twarz.
— Chwała Bogu! — rzekł szybko — chwała Bogu. Radbym ją widział ubezpieczoną i zamężną. Wdowieństwo dla tak pięknej i młodej niewiasty, przy swobodzie jaką daje, niedobre jest. Księżna jej nie nadużyje pewnie, to prawda, ale dosyć dwu takich panów Kostków, aby potwarz na nią rzucono. Bylem wojewodzica sandomirskiego poznał, sam mu dziewosłębem gotówem być.
Szczypior ramionami ruszył.
Tymczasem o swataniu, o Kostce i o kobietach nie pora było myśleć, a nazajutrz już rotmistrz musiał kopijników swych ściągających się lustrować i nanowo oddział swój doprowadzać do porządku. A ponieważ żywiej się tu poruszać mogło przypaść w tej wojnie, którą przewidywano, i Szczypior i Bajbuza postanowili ludziom swym, miasto całych kopij długich, dość ciężkich i w obrotach w polu niezręcznych, dać lekkie, połowiczne, które i ściągnąć i zaopatrzyć było potrzeba w proporce z barwą, po którejby się ludzie łacno poznawali. Oprócz tego od karwaszów począwszy do plat na nogach, każdą zbroję dowódzca pilny obejrzeć musiał, i w worek u siodła żołnierzowi zajrzeć, czy w nim zamiast łyk, pęt, noża, szydła, i t. p. nie wetknął flaszki z gorzałką.