Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

wzdychając — niby się to my krzątamy, ale to jak koń na deptaku, ciągle drepczemy w miejscu. Co mi to za pociecha, że ja tam którego z tych łotrów postrzelę i zaskomli… tymczasem w obozie ich tak szumi jak w początkach, skutku nie widać. Jabym na nich, gdy się popiją, kiedy nastąpił mocno i wszystkich rozproszył, dobre zrobiwszy jatki, ale hetman każe mieć cierpliwość!
Niech i tak będzie! Po jednym postrzelonym na dzień, czasem po dwu… mnie to nie nasyca.
Szczypior, który często towarzyszył do zamku rotmistrzowi, a przy napaściach także się brał do rusznicy, nie strzelając tak celnie, kilku ubił w miejscu; Bajbuza im ręce tylko odejmował.
Wściekali się na niego, ale rady mu dać nie mogli. Codzień im się mimo ich obozowiska przejeżdżał, czasem kłaniał i o zdrowie tych, których postrzelił, dowiadywał; świstały mu kule mimo uszów, ale żadna nie tknęła.
Zamojskiego rachuba okazała się w końcu rozumną; Górka i Czarnkowski z każdym dniem tracili sprzymierzeńców, do hetmana prawie co wieczora ktoś przychodził, przejednywał się i przyrzekał iść razem.
Bezładu i bezprawia, jakie panowało w obozie Zborowszczyków, nie mógł żaden stateczny człek wytrzymać. Przyczyniało się do odrazy i to, że rakuszanów się obawiano, a u Górki