Codzień tedy pod wieczór rotmistrz do zamku jechał.
Uprosił tylko Szczypior to przynajmniej dla bezpieczeństwa, ażeby codzień sobie inną drogę obierał, konia innej maści i suknię różną brał, aby go tak łacno poznać i popaść nie mogli. Jechał też a powracał innemi ulicami.
Na zamku najczęściej oczekiwał już na niego Kaliński i wnet księżnie dawał znać. Wprowadzano Bajbuzę do gabinetu królowej, gdzie nowiny dnia jej opowiedział, ale strzegąc się takich, któreby ją zasmucić mogły.
W istocie też, sprawa choć powoli, szła coraz lepiej.
Królowa potem szła się modlić i Bogu dziękować, albo do Szwecyi pisać, a rotmistrza marszałek przyjmował i księżna, do których się i dworacy ciekawi przyłączali, aby co nowego posłyszeć.
O napaściach, postrzałach i niebezpieczeństwie, na jakie się narażał, nie pisnął nigdy ani słowa Bajbuza i księżnaby nie wiedziała o nich wcale, gdyby Szczypior o tem nie szepnął.
Ulękła się więc i chciała już te codzienne wycieczki powstrzymać, ale rotmistrz nie odstąpił od raz przyjętego obyczaju.
— Szczypior przesadza — rzekł — puknie tam czasem kto dla postrachu, ale niebezpieczeństwa żadnego niema. Strzelają tak, że żaden
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.