miał i na gaszka wyglądał, tchórzem nie był. Nie podobała mu się przestroga.
— Słuchaj, Kaliński — rzekł — powiedz swemu Bajbuzie, że ja już bakałarza zdawna pozbyłem i nie potrzebuję go. Zalecam się gdzie mi się podoba, a gdy mnie kto o rachunek pyta, ja go też mogę zagadnąć, jakiem prawem?
Rotmistrz wdowie ani brat, ani swat, możeby rad sam się zalecać, a twarzy niema gładkiej jak ja!
I śmiał się Kostka, a że jako syn pana wojewody, miał się za coś lepszego od rotmistrza, którego i nazwisko mu brzmiało niesmaczno, więc następnego dnia, gdy Bajbuza przybył, umyślnie jeszcze natarczywiej się począł około wdowy uwijać. Księżnie musiało to być nie w smak przy rotmistrzu, niedługo więc posiedziawszy odeszła, zostawując tych ichmościów samych przy winie i przekąskach. Kostka na dobitkę uwiązał się do rotmistrza z drwinami, na co on z początku nie zważał, ale w końcu coraz ostrzejsze słówka polatywać zaczęły.
— A waszmość — spytał Bajbuza pana Kostkę — z kim trzymasz?
— Jakto, z kim? — podchwycił oburzony młodzian — widzisz mnie waszmość przy królowej… jawna rzecz, że do warchołów się nie liczę.
Rotmistrz głową potrząsnął.
— Toćby to teraz lepiej do nas do obozu na
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/139
Ta strona została uwierzytelniona.