Bajbuza spojrzał na nią zdziwiony.
— Mnie? mnie?
— Dlaczegożby nie?
— Bo ja rychlej na mnicha, niż do stadła stworzony jestem — mówił Bajbuza. — Przeżyłem lat tyle samowolnym panem, iżbym może inaczej żyć już nie umiał. Oprócz tego dla kraju nic dotąd nie uczyniłem, a wielebym zrobić pragnął. Naostatek tak się przypóźniłem przez nieudolność moją, że siwieć poczynam. Nim się wysłużę rzeczypospolitej, klamka zapadnie…
Mówił to ze smutkiem jakimś głębokim, chociaż starał się wesołym okazać.
A że wdowa mu nic już odpowiedzieć nie umiała, zwróciła się rozmowa na przyszłego króla. Ponieważ rotmistrz ciekawym był, poszła księżna do królowej wyprosić na chwilkę wizerunku Zygmunta, który ona przy sobie nosiła.
Bajbuza ciekawie się w niego wpatrzył. Wyobrażał on przystojnego dosyć, poważnego wy razu twarzy młodzieńca, ale malarz nadał mu i dumy i jakiejś zaciętości tyle, iż fizyognomia nie pociągała ku sobie. Było w niej coś zamkniętego, tajemniczego, a przy młodości odbijającego przedwczesnem ostygnięciem.
Oddając wizerunek rotmistrz nie rzekł ani słowa.
— Podoba się wam? — zapytała go księżna
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.