tuż… o dziwo! na ziemi rozciągnięte leżały we śnie najgłębszym pogrążone straże obozowe.
Rotmistrzowi to niedbalstwo tak się wydało dziwnem i nieprawdopodobnem, że oczom prawie nie wierzył własnym. Stanął.
— A toćby ich tu w tym śnie i wyrzezać i powiązać i zbić można na miazgę, nimby się opamiętali i za oręż pochwycili!
Rusznice w istocie stały o wał poopierane, broń zdala była rozłożona… Bajbuza drżał.
— Hetman ich pominąć kazał nie zaczepiając — rzekł Szczypior, który po twarzy rotmistrza poznał, jak niezmierną miał ochotę wpaść na tych ciurów.
— Spełnimy rozkaz hetmana — odezwał się stłumionym głosem Bajbuza — ale na miłość Bożą, niech ja się choć zabawię!
Skinął na węgra i wskazał mu na uśpione straże.
— Kardoszu mój — szepnął — nic im nie czyń… ale to są żołnierze, myśmy też nimi. Straż śpiąca, to wstyd dla wszelakiego rycerstwa… Macie przy siodłach postronki… Każdemu z nich zatknąwszy gębę po pięćdziesiąt…
Węgier się uśmiechnął, Bajbuza nie czekając spełnienia rozkazu natychmiast jechał dalej. Odwróciwszy się tylko, on i Szczypior mieli przyjemność widzieć, że polecenie rotmistrza spełnione
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/168
Ta strona została uwierzytelniona.