Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/182

Ta strona została uwierzytelniona.

już nie spodziewała dożyć. Teraz, odpuść mnie Panie…
Syn ten przybrany wydał się cudownie pięknym, zjawił opromieniony wszystkiemi przymiotami, jakie tylko zamarzyć dlań mogła.
Śmiała się, płakała, obejmowała go, klękała przed nim, i nawet lodowaty chłód przybysza musiał nieco tajać, gdy się znaleźli sam na sam.
Uprzedzoną była królowa o Annie, którą witała czule, ale z pewnem zakłopotaniem, a ona też wcale się ciotce nabijać nie myślała.
I król i ona, gdy się znaleźli sami w komorze zamkniętej, na zapytanie, jak się im Polska podobała, odpowiedzieli, że wyglądała smutnie i ubogo. Była to też pora jesienna, w której kraj żaden pięknym wydawać się nie mógł, a droga jaką przebywali, nie wiodła najpiękniejszemi okolicami.
W Piotrkowie długo spoczywać nie było można. Zarówno z przybyciem Zygmunta nadeszła wiadomość, że jazda Maksymiliana opanowała Przedborz, a Opalińskiego oddział rozbiła i w części w niewolę zabrała. Oprócz tego pochwycono pacholika wysłanego tu umyślnie, aby miasto podpalił, i w istocie pożar został podłożony.
Przez dni dwa nie rozbierał się król i spać nie kładł — czuwali wszyscy, ściągano oddziały, spodziewano się napaści.
Maksymilianowe ufce wyprawione dla opano-