jej oświadczał to postanowienie swoje, z takiem niemal okrucieństwem, że słowy temi miłość jej dla siebie na chwilę zachwiał. Oburzyła się na niewdzięczność, lecz nie rzekła słowa.
Jeszcze jeden ten zawód, to była śmierć.
Szczęściem litościwi ludzie, otaczający Zygmunta, Leśniowolski, biskupi, którzy wyjechali na jego spotkanie, potrafili to zniechęcenie wystawić jej jako rzecz przemijającą, jako słowo na wiatr rzucone, którego spełnieniu nawet o własną cześć troskliwość dopuścić nie mogła.
Zmuszono niemal króla, aby szedł dalej. Kraków był już blizko, dociągnął do Wieliczki, dano znać Zamojskiemu, który tu nadbiegł razem z wielu senatorami i duchownymi.
Maksymilian zmuszony był się cofnąć, nie mając nadziei zdobycia Krakowa, po odniesionej tu klęsce, w której Zamojski, a przy nim rotmistrz nasz cudów męztwa dokazywali.
Bajbuza zapomniał wśród upału tej morderczej walki o smutkach swych, znowu się przeistaczając na wojaka. Trupami usłane zostało pobojowisko, zdobyto łupy wielkie, a mieszkańcy przedmieścia, którzy zdradą wprowadzili do niego Maksymiliana żołnierzy, w pień wycięci zostali.
Na tych zgliszczach rotmistrz stojąc, gdy ochłódł, chciał prawie skruszyć szablę i wracać do domu, tak mu krwią zapłynęło serce. Widok
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/184
Ta strona została uwierzytelniona.