tych okrucieństw, zdziczałego żołdactwa, obmierził mu rycerstwo.
Szczypior poznać go nie mógł, gdy blady a z nasępioną twarzą powrócił nocą do izby, przeznaczonej dla spoczynku.
Wszystko dokoła wrzało radością zwycięztwa, której jeden Bajbuza nie podzielał. Nie umiano tego sobie wytłumaczyć.
Następnych dni tak go mało już obchodziło co się działo, że gdy mu oznajmiono, iż razem z hetmanem ma naprzeciw króla jechać, ledwie się zgodził na to, aby swą szmelcowaną kazać dobyć zbroję i towarzyszyć kopijnikom.
— Ale cóż-bo ci jest, rotmistrzu? — wołał Szczypior, który dwa razy lekko ranny, śpiewał po całych dniach, tak mu zwycięztwo serce rozszerzało. — Co ci jest?
— Nic — rzekł Bajbuza — poprostu już mnie jatki te ostatnie do walki zraziły. Zda się to-li na co? Bóg wie? a ludzkich żywotów, a rodzin i szczęścia wieleśmy zgrabili i zniszczyli.
Od takich wojen Panie Boże strzeż i uchowaj, a jeszcze nie wiemy, jakiego się pana tym kosztem dobijamy.
Ruszył ramionami.
Szczypior stał, słuchał i wcale nie zrozumiał. Wstyd mu się do tego przyznać było. Szanował wielce Bajbuzę i wierzył zarówno w rozum jego
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/185
Ta strona została uwierzytelniona.