Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/186

Ta strona została uwierzytelniona.

i serce, coś więc wtem tkwić musiało? Szczypior pojąć tego nie umiał.
Bajbuza, którego już po listach Kalińskiego w części wielka ciekawość oglądania nowego pana odpadła, ledwie się nieledwie dał namówić na to, aby w orszaku hetmana jechał go spotykać.
Lecz raz się zaprzągłszy, trzeba było ciągnąć do końca.
Mruknął tylko.
— Król przybywa, ukoronujemy go nareście i niech się to raz wszystko skończy. Zborowskim i Górkom przebaczym i niech pokój zakwita, a my z tobą pojedziemy na Podole tatarów bić, to lepiej.
Szczypior, który ani tak głęboko, ani tak daleko wzrokiem nie sięgał, zmilczał.
Trzeba było tedy kopijnikom nowe proporce kazać szyć, drzewce pościerane malować i złocić, konie im dokupowywać, bo Bajbuza musiał wystąpić, choćby dlatego, aby się Szczypior za niego nie wstydził.
Gdy przyszło do odziewania się w drogę, chorąży stoczył jeszcze raz walkę z przyjacielem, zmuszając go do włożenia na ramiona najbogatszego sahajdaka, do przybrania konia w turkusowy rząd i kapę szytą i t. d.
Bajbuza od tej rzezi garbarzy u Szewskiej bramy, ciągle krew widział na sobie. Z obojętnością człowieka, który do tego nie przywiązuje