Przed strzelnicą oczekiwali nań mieszczanie krakowscy, burmistrze, wójtowie, ławnicy, kupcy i panowie kollegiaci akademii krakowskiej. Dalej stały oddziały wojskowe postrojone jak który mógł najochędożniej, gdzie i rotmistrz nasz ze swymi kopijnikami niepoślednie miejsce zajmował, bo ludzie jego końmi, uzbrojeniem i barwą do najcelniejszych należeli.
Bajbuza mógł podjeżdżającemu się przypatrzeć i zwrócił nań oczy ciekawe, ale z martwej twarzy i spuszczonych powiek, z postawy jakby odrętwiałej nic wnieść nie mógł. Nie pociągał ku sobie młody pan nikogo. Tu hetman wystąpił znowu, garść wojsk zalecając królowi i za wierne jej ręcząc służby.
Jak na pierwszy występ Zamojski miał nawet szczęście złożyć przybyłemu panu łupy na jego przeciwnikach zdobyte, dwie buławy, trzy chorągwie pod Krakowem Maksymilianowym odjęte, działa, zbroje i wozy.
Na szańcach wiodących do Kleparza miano czas sklecić nocą kilka bram zwycięzkich z godłami i napisami. Na jednej ze trzech siedział w gnieździe orzeł biały, trzymający w szponach Snopek Wazów i wyrywanemi z niego kłosami karmił młode ptaszęta.
Była to pierwsza z tych mnogich allegoryi, do których herb szwedzki tak obfitego miał dostarczać wątku. Zygmunt zaledwie chłodnem
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/188
Ta strona została uwierzytelniona.