postrzeżeń osób, które królowi ze Szwecyi towarzyszyły, lub od Gdańska z nim jechały.
Jawnem było, że od wylądowania na brzeg, nie widziano go ani razu wesołym, uśmiechniętym, swobodnym. Przez pół dnia siadywał zamknięty z duchownymi swymi, jak mówiono na modlitwie, a przystęp mieli łatwy tylko ci, których księża polecali i wprowadzali.
Bajbuza, pomimo iż sam nie uczuł się pociągniętym do młodego pana, bronił go żarliwie.
— Nie sądźcież, czekajcie. Obcy jest, onieśmielony, nie zna ziemi, po której stąpa, niepewien jest jeszcze nawet, czy się na niej utrzyma. Mówią, że napędziły go listy ojcowskie, nakazujące mu porzucić koronę i do Szwecyi powracać. My się domagamy od niego Esthonii, król Jan jej dać nie chce, a Zygmunt też nie myśli zniechęcać ojca i dla nas czynić ofiar.
Na zamku trwały ciągłe narady i układy, którym nie było końca. Zygmunt się okazywał niewzruszenie upartym. Stał przy swojem.
Z zamku rozeszły się szepty, że gotował się austryakom koronę ustąpić i przefrymarczyć. Oburzenie to wywoływało. Jedni nie chcieli wierzyć, drudzy się już odgrażali.
Słowem pierwsze wrażenia tych dni, które często stanowią o przyszłości, nie były dla króla pomyślne.
Hetmana widziano z czołem posępnem, dumnie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.