Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

uderzony. A że około dworu słuchy chodziły razem jakoby Kostka swych zalotów nie poprzestawał, a nawet aż tu za księżną przyciągnął, połączył to w jedno Szczypior i odniósł Bajbuzie, utyskując, że go bardzo chłodno przyjęto, a powodem temu nie co innego być musiało, tylko staranie i zabiegi Kostki, pomyślnym uwieńczone skutkiem.
Bajbuza słuchając zarumienił się mocno, zaciął usta, ale natychmiast przybrał twarz wesołą.
— Cóż ty mi to tak żałobnym tonem zwiastujesz? — rzekł do przyjaciela. — Cieszyć się trzeba, że jej Pan Bóg dał szczęście po myśli, jeżeli tylko to małżeństwo szczęśliwem nazwać można.
— Ja bo czego się innego spodziewałem! — zamruczał Szczypior. — Niewiasta jest piękna, stateczna, serce do was miała, wyście też ją miłowali, bo, choćbyście się zapierali, jam tego pewien, byłem więc pewnym, że się pobierzecie!
— Patrzże ty na mnie — odezwał się Bajbuza — czy ja do małżeństwa stworzony jestem, albo w niewieście sentyment obudzić mogę. Starym ciurą jestem, a gorzej niż to jeszcze, na pół klerykiem, co jeśli nie na siodle harcuje, to nad papierami oczy i głowę psowa. Nie mam do małżeństwa przymiotów, a raczej na żołnierza lub mnicha… jedno z dwojga. Dlatego, gdybym nawet się rozmiłował w kobiecie, nie będąc pe-