oka, stary, zgarbiony, głuchy, daleki krewny jejmości, siedział w krześle i drzemał.
Swoboda i wesołość panowały tu jak największe. Wejście Bajbuzy w pierwszej chwili zmięszało nieco wdowę, przy której właśnie siedział kasztelanic… i za rękę ją trzymając, na ucho jej coś prawił… Lecz, nadto była pewną siebie, aby ją cokolwiek mogło na długo rozbroić. Natychmiast zrobił kasztelanic miejsce nowo przybyłemu… towarzystwa pewna część zniknęła, w izbie ciszej się stało i poważniej, nawet głuchy staruszek się przebudził, uśmiechnął i spokojnie do nowego snu zmrużył oczy.
Bajbuza wesoło się nastroiwszy do tonu jaki tu znalazł, chwilę porozmawiawszy z piękną wdową, wychyliwszy malutki kubek za jej zdrowie, wprędce się wycofał.
— A co, Szczypiorze — odezwał się do niego w ulicy — nieprawdaż, wesoła wdówka?
Chorąży ramionami poruszył.
Nazajutrz Bajbuza pojechał na zamek, nie do króla, bo nie miał ani powodu, ani ochoty mu się stawić, ale do starej królowej wdowy, która tu była jeszcze.
Znalazł ją, zaprawdę, lepiej niż się spodziewał. Wszystkie swe złożywszy na Zygmuncie nadzieje, łudziła się i widziała je urzeczywistnione. Dla niej przyszłość była różową i świe-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 01.djvu/218
Ta strona została uwierzytelniona.