Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

Chociaż żołnierz z powołania, dał się skłonić Szczypior, że tymczasowo tu na spoczynek pozostał.
— Ja cię niewolić nie chcę — rzekł mu gdy przybyli do Nadstyrza Bajbuza. — Siedź, póki ci tu dobrze, a nie kosztuje ofiary. Zatęsknisz w pole, konie masz, oręż jest, pachołków ci dam, ruszaj. Tymczasem pilnego jeszcze nie ma nic, a co ty będziesz robił tam na leżach lub na granicy. Zawszeć droga otwarta, tymczasem spocznij.
Szczypior się na to chętnie zgodził. Lasy dokoła w kluczu i majętnościach Bajbuzy były ogromne, a zwierza pełne, psy miał rotmistrz doskonałe, stajnie były pełne koni. Było się czem i zabawić i czego pilnować. Sam Bajbuza też chętnie od czasu do czasu na łowy ciągnął i w lesie przesiadywał w szałasie.
Sąsiedztwo bliższe i dalsze gdy się o rotmistrzu dowiedziało, że z wielkiego teatrum, od dworu, od hetmana, z boju pod Byczyną przybywał, ciekawe nowin i człowieka, napływało do Nadstyrza.
Dworzec stary, obszerny, stał gościnnie otworem, choćby największej liczbie przybywających. Przyjeżdżał szlachcic z tem, że miał wieczorem powracać, zostawał na noc, a często i tydzień przesiedział.