Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

skarga, nie masz co ino konia siodłać i ruszać precz.
Rożek nadto głodnym był, a opatrzono go, z rozkazu rotmistrza, przez szatnego zaraz tak sowicie i konia mu pielęgnowano, że gotów był do wszelkich praw domu się zastosować.
Bajbuzie się nie naprzykrzał. Przychodził do stołu, zabawiał opowiadaniami, śmiano się z niego a potem szedł spać do gościnnej izby. Tu chociaż zegarka nie miał, czy wytrąbiono na obiad lub wieczerzę, czy nie, miał taki instynkt przedziwny, że punkt o godzinie, gdy do stołu siadać było potrzeba, znajdował się już na miejscu.
A że częstokroć dla gości przekąski i nie jeden raz podawano, stawał dla towarzystwa, choćby się najczęściej powtarzało i gotów był przepijać do każdego, ile razy było potrzeba.
W kilka tygodni tak już tu przystał, oswoił się, poznał nawet ze psy podwórzowemi, wszystkich kuchtów umiał po imieniu i nazwisku mianować, jak gdyby się tu narodził.
Szczypiorowi był wielce dogodny, bo go wyręczał w łajaniu, a klął tak zamaszyście, dobitnie, i można było powiedzieć, wykwintnie, coraz z nowemi inwencyami, że i to zabawiało nawet.
Ponieważ do kościoła parafialnego dosyć było daleko, a rotmistrz dbał o to, aby bez Boga nie był on sam i służba, zdawna więc kazał posta-