Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/019

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan Bóg mnie tak pokarał… z ręki jego wszystko przyjąć potrzeba.
Jak innych gości, księdza też uczciwie ugoszczono w Nadstyrzu. Spytał go zaraz rotmistrz czy Mszę świętą odprawiać ma prawo i zdoła. Odpowiedział Rabski, że gdzie tylko kościół po drodze wszędzie nieomieszkiwał, a choć o kulach do ołtarza szedł, przy ołtarzu mógł się bez nich obejść.
Kaplica już była przez biskupa łuckiego poświęconą, nazajutrz proszono Rabskiego o mszę świętą. A że rzadko się ona tu odprawiała, kapliczka była pełna i nabożeństwo się odprawiło jak niemożna piękniej. Sam rotmistrz, który ministranturę doskonale pamiętał, służył do mszy ze Szczypiorem.
Rabski przy stole i w rozmowie okazał się kim był, to jest wielce obytym ze światem i ludźmi, świadomym, a nawet oczytanym człowiekiem. Miał tylko jednę wadę, która później dopiero jawną się stała, temperament tak gwałtowny, że czasem nie umiejąc się powstrzymać wybuchał i od zmysłów niemal odchodził.
To to nieszczęśliwe usposobienie i niemoc do panowania nad sobą wszystkich nieszczęść, a nawet choroby księdza Rabskiego były przyczyną.
Ale w domu rotmistrza, między mężczyznami, mniej to było niebezpiecznem, niż gdziekolwiek indziej. Nie zapraszał go zrazu rotmistrz, ani on