— Masz słuszność — odparł rotmistrz — ja też nieskończenie ubolewam nad tem, że młody król nieco względniejszym nie był dla tego, który sam mu tron dał, walczył i cierpiał dla niego.
Kaliński się uśmiechnął.
— U nas na dworze powiadają, że on to wszystko nie dla króla przecie czynił, a dla siebie. Rakuszanin ma być groźny.
— Mylisz się, mój Kalino — rzekł Bajbuza — wiem o tem najlepiej, bom z ust Żółkiewskiego słyszał, dawali mu rakuszanie coby ino chciał, aby go sobie pozyskać i starostwa i ziemie i pieniądze i tytuły, ale się nie sprzedał.
— Bo wiedział, że rakuszaninby mu słowa nie strzymał — rzekł Kaliński. — My tu teraz Zamojskiego inaczej sądzimy.
— Słyszę i dziwuję się — odparł Bajbuza — a serce mi się ściska. Król bez niego bezsilnym będzie.
Kaliński głową potrząsnął.
— Myśmy się go powoli obawiać przestali — odparł wesoło.
Takim był rozmowy początek. Nazajutrz Bajbuza spoczywał w gospodzie, a miał ją u kupca w rynku, który mu sprawy jego tutaj załatwiał, zwano go Kaniczem.
Z okien mieszkania widział cały ruch w rynku, i Kraków mu się wydał ożywionym dosyć, ale żywioł w nim niemiecki znowu brał górę.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/036
Ta strona została uwierzytelniona.