Tu królowa, jakby się już zanadto wymówiła nieostrożnie, zwróciła rozmowę nagle.
— Przychodzicie pewnie, mój rotmistrzu, o swoją należność u mnie się upomnieć. Nie mogłam dotąd jej wam spłacić, przebaczcie.
Bajbuza zaprotestował, bo w istocie teraz dopiero przypomniał sobie dług i postrzegł, że krok jego fałszywie tłumaczonym być może.
— Ale ja wcale nie z tą myślą tu przybyłem, abym się upominał — odezwał się żywiej. — Wiem, że teraz W. Król. Mość masz wiele wydatków jeszcze, a ja czekać mogę.
Rozjaśniła się zaraz twarz królowej i czulszą się stała dla Bajbuzy.
Zbliżyła się ku niemu.
— Możebym wam czem u króla mogła usłużyć — rzekła — wprawdzie zarzucają go prośbami, wyciągają zewsząd ręce, na każdy wakans jest po dziesięciu kandydatów zasłużonych, a każdy potem przysparza nam dziewięciu niechętnych, ale dla was będę się starała.
Zczerwienił się rotmistrz jak dzieweczka, tak mu to posądzenie przykro zabrzmiało.
— N. Pani — odparł — Bóg mi świadek, ja o nic nie myślałem i nie myślę prosić, bo mam wszystko czego potrzebuję, a staranie o honory innym przekazuję. Radbym tylko widzieć W. Król. Mość spokojną, szczęśliwą, a króla też, w zgodzie ze wszystkiemi.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.