szkającego ks. Skargi, który jako kaznodzieja królewski, przy kościele miał pomieszczenie.
OO. Jezuici nie mieli jeszcze w Krakowie podówczas Collegium, które później z takim przepychem dla nich wzniesione zostało.
Kaznodzieja króla, jako zakonnik i mnich, mieścił się bardzo skromnie w dwóch izdebkach niewielkich, zarzuconych księgami, ale czyściuchnych i wesołych.
Nikt nigdy go nie zastał próżnującym. Jeżeli nie klęczał na modlitwie, czytał, pisał, lub zabawiał się jakąś ręczną robotą po staremu. Z postaci jego poznać było można męża, w którym pokój Boży panował, którego dusza w harmonii była ze światem, i nie wzdragała się walce dni powszednich. Bój ten nie mącił pokoju wewnętrznego ducha.
Nawet gdy z kazalnicy gromił lub jeremiaszowe żale i skargi głosił, duch ten pozostawał spokojnym, bo ponad ziemskiemi się unosił strefami i mieszkał wyżej nad nie.
Z tym spokojem na twarzy znalazł go rotmistrz, który w progu począł się uniewinniać, że mu przychodził czas zabierać.
Ks. Skarga go sobie przypomniał zaraz i powitał wesoło.
— Słyszałem — rzekł — żeście byli ranni pod Byczyną.
— Dawno się to już zabliźniło i zapomniało —
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.