Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/047

Ta strona została uwierzytelniona.

tu walczyć przychodziło. Milczano o niej i ks. Skarga spuściwszy oczy nie odpowiadał długo.
— Mój rotmistrzu — rzekł w końcu — Bóg jeden wie, dlaczego do każdej czary, którą człowiekowi wychylać przychodzi, kropla gorzkiego piołunu musi się przymięszać. Gorycz to wielka; módlmy się, aby kielich ten Pan Bóg od nas odwrócił.
Napróżno potem starał się jeszcze Bajbuza rozmowę przedłużyć, ks. Skarga dał mu do zrozumienia, iż go powoływało zajęcie obowiązkowe, pożegnać się więc i oddalić musiał.
Spodziewał się ztąd wynieść pociechę i uspokojenie, jasne pojęcie dalszej drogi, a wychodził zachwiany, niepewien i smutny.
Powrócił też do gospody chmurniejszy niż wyszedł. Kaliński, który tu już czekał na niego, wesół, rad z siebie, nie patrzący daleko, nie rozbierający tak troskliwie położenia, zdał mu się godzien zazdrości.
Dla niego wszystko było jasnem i pewnem. Był królewskim sługą, czynił co mu kazano i nie był za nic w sumieniu odpowiedzialnym.
— Co bo wy się tak frasujecie o przyszłość — rzekł wesoło, z kilku słów Bajbuzy wyrozumiawszy jego niepokoju przyczynę. — My maleńcy ludzie nic nie poradzimy przeciwko sile wypadków, więc po co tu sobie łamać głowę? Wiecie co? pani Borzkowska, Ewunia wasza,