Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

dowiedziała się o przybyciu, zaklęła mnie więc na wszystko najświętsze, abym was do niej przyprowadził. Kobiecie odmówić się nie godzi.
— No cóż? za mąż nie wyszła? — zapytał Bajbuza.
— A! nie — rozśmiał się Kaliński — ma tylu do wyboru, że się nie może ważyć, kogo wziąć, a mnie się widzi, że najchętniej by wam rękę podała.
— A! a! — rzekł rotmistrz — wybić jej to z głowy potrzeba, abym ja się kiedy miał żenić. To nie moje powołanie. Nadtom długo swobody kosztował. Ale chodźmy do Borzkowskiej.
Zastali tu wszystko tak jak przed paru laty porzucili, nie zmieniło się nic, tylko malowana twarzyczka wdowy nieco się wydawała zmęczoną i przywiędłą, chociaż ruchy i mowa młodociane były do zbytku.
Z zapałem powitała Ewunia rotmistrza, ciesząc się, że przecież za Krakowem zatęsknił, który też tęsknił za nim.
— Za mną? — przerwał rotmistrz — alem ja nikomu na nic nieprzydatny, sobie i ludziom ciężarem. Jedyna rzecz, do której od biedybym może służyć mógł, to wojna, a dzięki Bogu, ta się nie obiecuje, bo wielka groza od strony Turków, zaczepkami kozaków wzniecona, ustała. Pokój zapewniony, a ja skazany na chodzenie za pługiem.