w to, co hetman zamierzał i myślał. Żołnierz był, człowiek szorstki, surowy, mężny i nie ulegający nikomu, a prawdomowny, gdy raz usta otworzył, choć nie zwykł był mówić wiele.
Od Byczyny nie widział go Bajbuza, ale dowiedziawszy się, iż na mieście był, natychmiast pobiegł do niego.
Serdecznie się powitali.
— A wy tu co robicie? — zawołał Urowiecki — przecież wątpię, abyście się mieli zapisać w poczet sług króla, który nas chce zaprzedać rakuszaninowi.
— Ja? — odparł Bajbuza — ale jam tu właśnie języka dostać przybył, bo zgoła nie rozumiem, co się dzieje. Siedzę już dni kilka i nie stałem się mędrszy przez to. Nauczcie mnie.
— Nie wiecie więc o niczem? — zapytał Urowiecki.
— Ale o czemże mam wiedzieć?
— O tem, że nas król własny zdradza i sprzedaje! — krzyknął popędliwie stary wojak.
— Byćżeby to mogło? nie sąż to niechętnych plotki? — ośmielił się wtrącić Bajbuza.
— Takby można sądzić — żywo począł Urowiecki — gdyby nasz hetman, czarno na białem, z podpisem własnej ręki króla dowodów na to nie miał, że koronę rakuszaninowi chce odstąpić, a sam do Szwecyi powrócić. Bogdajby go był
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/052
Ta strona została uwierzytelniona.