Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

ks. biskup Baranowski w Rewlu nie strzymywał, rychlejbyśmy końca doczekali.
— Cóż więc hetman czynić myśli? — zapytał rotmistrz.
— Co obowiązek nakazuje — mówił Urowiecki. — Nie ma tu już co oszczędzać majestatu, potrzeba go pozwać przed sejm, niech się tłumaczy, potrzeba dowody położyć, a jeśli senatorów potrafi sobie pozyskać i wyśliźnie się nam, mimo jawnych dowodów winy… ha! bogdajby rokosz zwołać przyszło…
Wyraz ten jak grom zabrzmiał w uszach rotmistrza. Rokosz, zwołanie całego tłumu szlachty, kto żyw dla obrony praw, dla wojowania z majestatem, było środkiem ostatnim, ale zarazem groziło wybuchem wojny domowej.
Rzadko dotąd nawet jako groźba wyraz ten dawał się słyszeć.
— Rokosz! — zawołał Bajbuza — ależ to straszna jest rzecz. Wy to najlepiej wiecie, jak za Stefana hetman tę swawolę szlachecką poskramiać pragnął, a swobodę nawet ograniczyć. Mógłżeby on dziś sam do najniebezpieczniejszego uciekać się środka i węzły już tak luźne, do reszty zwolnić. A toż wojna domowa.
Urowiecki westchnął ciężko.
— Wszystko to prawda — rzekł — ale czasy się zmieniły. Król się zmienił, wszystko inne. Maż hetman pozwolić na to, coby nawet dzie-