Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

ja mu dam inną dzierżawę, potem czego brak, to się znajdzie, a w. miłość odetchniesz swobodniej. Jesteśmy dawno sąsiadami, jam się zawsze szczycił tem, żem z prawa naturalnego opiekę miał nad wdową. Teraz tembardziej nad pokrzywdzoną obowiązany jestem.
Zaprotestowała Spytkowa ręce łamiąc.
— Zlituj się rotmistrzu! co ludzie powiedzą. Spytek będzie miał pozór do rzucania na mnie potwarzy. Cała wina spadnie na nieszczęśliwą.
— Na to ja poradzę — odparł Bajbuza — obawiasz się w. miłość ludzkich potwarzy, ale moja noga tu nie postanie od dzisiejszego dnia, a choćbym najszczęśliwszym był służąc jej, uczynię to za pośrednictwem, nie będę się narzucał. Zostawcie staranie o tem mnie. Złym gębom potrafię nakazać milczenie.
Zawałowski przewidywał pewnie już z rotmistrzem rozprawę, znał jego zamożność, słyszał o przyjaźni dla księżnej, przygotował się więc skorzystać z gratki.
Bajbuza go znał tylko zdaleka, ale wiedział, że szlachcic w dorobku litości mieć nie będzie. Szło mu o to, aby dzierżawcy się zbyć corychlej a Spytkowej przywrócić tu wyłączne panowanie.
Krótko więc a węzłowato rzekł do Zawałowskiego.