palcem zatarł napisane cyfry, a rotmistrz je z zimną krwią przywrócił, nie mówiąc ni słowa. Dawał mu się wykrzyczeć, narzekać, kląć, w piersi bić, i pisał co słusznem widział.
Przyszło nakoniec do addycyi. Bajbuza ją zrobił, sprawdził, od stołu wstał i protestującemu szlachcicowi rzekł: — Masz, jakem ci mówił, wóz i przewóz, jeżeli jutro nie przyjedziesz po pieniądze, moi ludzie tu będą o południu i oczyszczą dwór… Pozwiesz mnie o gwałt, najazd, o co chcesz. Dam się raz, drugi skondemnować, zaapelluję, będę cię po sądach wodził, abym za chciwość ukarał. Odbierzesz swoje, ale dobrze się wymęczywszy. Jeżeli ci to w smak? jak wola i łaska. Ja com powiedział, uczynię.
— Przecież gwałt!
— Czasem człowiek musi go popełnić! — westchnął Bajboza — nad biedną niewiastą litość mam. Krzywda wam się nie dzieje. Samowolą grzeszę, ale gwałtu tego na sumieniu mieć nie będę.
To mówiąc, gdy się już ku progowi zwracał, ulękła się sama Zawałowska i wpadła prosząc za mężem. Nastąpiła zgoda. Szlachcic natychmiast się wynosić przyrzekł.
— Pieniądze jeśli chcesz, jedź ze mną, napiszesz cessyą, skwitujesz z pretensyi i płacę ci je bez zwłoki.
Wszystko się na tem skończyło, że rotmistrz
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/066
Ta strona została uwierzytelniona.