Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/084

Ta strona została uwierzytelniona.

czyły. Ruch ogromny, szczególniej kupców ormian, których twarze wschodnie łatwo dawały rozpoznać, panował około giełdy, sklepów i ratusza, wag i gospód. Wcale też w ogóle nie był ówczesny Zamość podobnym do innych miast w Koronie; czuć w nim było jakby świeże przesadzenie, niby roślinę obcą, co się miała dopiero z gruntem, na którym rosła, oswoić, ale już się widocznie przyjęła.
Uderzało i to, że tu nic starego, jak po innych miastach nie było, żadnych szczątków, wszystko świeże, nowe, błyszczące, a dostatnio i szeroko rozłożone, dla przyszłej ludności.
Chatek, domków i dworków ubogich, których nawet w Warszawie, nieopodal od zamku dosyć się znajdowało, tu nie widać było. Drewniane na dalszych ulicach i w przedmieściach dwory, już budowy były pokaźniejszej i misterniejszej. Z lada budą się tu nikt nie ważył. Hetman chciał mieć tę swą stolicę taką, aby z pierwszemi miastami walczyć mogła, a że ją ex radice, całkiem nową tworzył, nadawał jej rozmiary swej myśli i nadziei. Był pewien, że to ziarno raz posiane się rozrośnie i rozkrzewi, a sami ormianie znajdując gościnne przyjęcie, opiekę, samorząd własny, chętnie tu napływać będą, z sobą razem swego przedsiębiorczego przynosząc ducha. Zanosiło się też na to. Potęgi ówczesnej hetmana nic lepiej znamionować nie mogło, nad