Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/094

Ta strona została uwierzytelniona.

— Gdyby nam nieba nie wzięły Stefana, gdyby on żył, inaczejby rzeczpospolita wyglądała i zabezpieczoną byłaby na przyszłość. Nieubłagana śmierć jego, wszystko w gruzy zmieniła.
Przez wieczór cały toczyły się tylko rozmowy o publicznych sprawach. Bajbuza słuchał więcej niż się odzywał i wyszedł z tem przekonaniem, iż Zamojski czynił co było koniecznem i że z nim iść stało się obowiązkiem, choć mogło wydawać rebelią niemal.
Dzień jeszcze potem spędził na oglądaniu miasta, zamku, kościołów, giełdy, sklepów ormian. Nagadał się do syta z Urowieckim, a naostatek pożegnał z zamiarem powrotu do domu, dopókiby na sejm jechać nie przyszedł czas.
Dążył właśnie do swej gospody wieczorem, gdy w ulicy przed nią spostrzegł przechadzającego się człowieka, którego zobaczywszy stanął nasępiony, a potem się cofnął, jakby spotkania z nim chciał uniknąć.
Był to mężczyzna lat średnich, miernego wzrostu, krępy, który chodził tak jak koń na lince puszczony dla popisu, cały w krygach, podrygach, kręcąc się, głową rzucając, to się biorąc w boki, to dziwnie przebierając nogami i wiercąc biodrami. Zdawał się raczej tańcować niż chodzić. Strój dosyć pomięty, wytarty, ubogi, ale czupurny, krótko a kuso, uwydatniał jeszcze