przeskrobawszy musiał być wypędzony. Naostatek wyświecono go już z Nadstyrza z tem, że jeśliby się pokazał raz jeszcze, czekają go i plagi na kobiercu i co gorszego może jeszcze.
Zniknął tedy Gubiata.
Nic dziwnego, że zobaczywszy go przechadzającego się przed oknami swej gospody Bajbuza, skrzywił się i starał uniknąć z nim spotkania. Nałożył więc drogi, obszedł gospodę dokoła, wśliznął się do niej z tyłu i czekał ażby natręt precz uszedł, spodziewając się mu ujść nazajutrz o świcie. Nie wątpił bowiem, że na niego tu wyczekiwał.
Tymczasem szlachcic świadom obyczajów rotmistrza, tak umiał się urządzić, iż do drzwi jego się dostał nim pośpieszono je przed nim zamknąć i znalazł się oko w oko z Bajbuzą.
Rotmistrz już mu ręką wskazywał aby precz szedł, gdy Gubiata nie zważając na to, wołać począł.
— Bóg świadek, przychodzę jedynie w interesie waszej miłości, powodowany tą czcią, weneracyą i wdzięcznością, jaką w sercu mem, ja robak mizerny, chowałem, chowam i chować nie przestanę dla heroicznej osoby miłości waszej!
Tu w piersi się uderzywszy, nim słowo mógł wtrącić Bajbuza, ciągnął dalej szparko i coraz głos podnosząc.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.