tnio burzy, bo mu siły nie stanie na najważniejszą godzinę. Naostatek jednak zgodzono się na Paca ciwuna witebskiego, którego mało kto znał, a nikt się nie obawiał.
Podkanclerzy Tarnowski, ten sam, którego król przeciwko woli hetmana mianował, bo był pewnym, że mu przypieczętuje co zechce i oszczędzi dopraszania się przyłożenia wielkiej pieczęci przez kanclerza, zabrał głos.
Bajbuza słuchał z wielką uwagą. Ton jego był ten sam, co poczciwego Kalińskiego. Tarnowski zarzuty lekko odpierał, nie nadając im wagi, obiecywał od króla spełnienie przyrzeczeń, tłumaczył opóźnienie, a w końcu zażądał oprawy dla królowej.
Po tej mowie inkwizycyjny sejm zdawał się o sto mil od swego zadania, którego król ani słuchać, ani na seryo brać nie chciał.
Widział go rotmistrz w czasie mowy siedzącego na tronie w postawie dumnej, obojętnego na to, co się wkoło działo, dobywającego niekiedy jajkowatego zegarka, któremu się przypatrywał.
Ani obawy najmniejszej, ani nawet zniecierpliwienia nie widać było na twarzy.
Szlachta i niektórzy senatorowie rozgorączkowani, wszystko wkoło wydawało się na inny ton nastrojone. Król stał wyżej ponad te gwary i niepokoje.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.