Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

i uważał je za kazirodcze. Rzym mógł z łatwością rozgrzeszyć i dopuścić wyjątku, ale zamiar ten nadto nieprzyjaciołom króla, dobrego przeciwko niemu dostarczał oręża, aby go natychmiast nie pochwycono. Wrzawa powstała niewypowiedziana.
Małżeństwo to zakazane mogło nietylko na króla, ale na królestwo sprowadzić pomstę Bożą i niebłogosławieństwo. Dozwolone nawet nie było godziwem, kraj cały był przeciwko niemu. Tylko zakon stojący u tronu milczał, albo szeptał, że Rzym miał prawo wiązania i rozwiązywania. Błogosławieństwo papieża było błogosławieństwem Boga. Ponieważ raz już o żonę z domu rakuzkiego król wyszedł z walki zwycięzko, spodziewał się i teraz przy swojem utrzymać.
Trochę stęskniony za gorętszem życiem, rotmistrz wpadł tu jak w kipiątek, miał podostatkiem hałasu, sporu, narad i okrzyków.
Kaliński zjawił się natychmiast do niego, chociaż wiedział, że Bajbuza już stanowczo ze dworem wziął rozbrat i stał przy hetmanie. Ale to nie przeszkadzało komornikowi królowej wdowy stałej mu dochowywać przyjaźni.
Bajbuza uściskał go śmiejąc się.
— Wojenny człek — zawołał do niego — stawia się na sejm pomimo to, jak do szeregu, bo na nim przyjdzie do walki. Cóż król? żeni się!