dnym i to rychło, bo się czasu wesela przyszłego spodziewał gości i na ten dwór rachował.
— Powiedźcie królowi, że ja go też potrzebuję — krzyknął dumnie wojewoda — a łatwiej panu o kamienicę niż mnie. Ale to wszystko sprawa pana Myszkowskiego, czuję ja w tem rękę jego. Z kamienicy nie ustąpię!
Pisarz i burgrabia pokłonili się i poszli. Zebrzydowski cały drżący powrócił z ganku do izby gościnnej, wiodąc za sobą Bajbuzę.
Rad był, że miał przed kim się wylać ze swym żalem.
Rotmistrz idąc zanim mógł się domowi, o który szło, przypatrzeć. Nie wiedział dotąd, iż to była własność królewska, i wielu, tak jak on, mieli kamienicę za Zebrzydowskiego dom, tak ją nawet już zwano, zapomniawszy że się Gospodą poselską niegdyś zwała.
Wojewoda oddawna się w niej rozposażywszy, gospodarzył jak u siebie. Ściany były powybijane dla powiększenia izb, dobudowywano, przerabiano. Zebrzydowski nowe błony posprawiał od czoła, pomalował, ozdobił — był najpewniejszy, że tu do życia pozostanie.
Żądanie króla, którego podmuch przypisywał Myszkowskiemu, wprawiało go w okrutny gniew.
— Otóż to jak nas sobie ten niemiec chce pozyskać — mówił do Bajbuzy. — Wie dobrze, iż z Zamojskim trzymam, pomścić się inaczej nie
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.