— Jak widzicie — westchnął burgrabia, podżyły człek, flegmatyk, który nie lubił się ujadać, a że powolnym był, chętnie się nim posługiwano i popychano go. — Jak widzicie, idę po szósty czy siódmy raz słuchać łajania i odgróżek pana wojewody, choć posłem tylko jestem. Wojewoda ustąpić nie chce, a król mocno zagniewany… Dziś mi kazano ostatecznie oświadczyć, że taka jest niezmienna wola królewska.
Burgrabia się poskrobał w głowę.
Wyprzedził go rotmistrz do pokojów Zebrzydowskiego, którego zastał już i tak rozjątrzonym na ks. Tarnowskiego za jakąś winę, jemu przypisywaną.
Gdy mu oznajmiono burgrabiego, poskoczył wściekły.
— Tego już nadto! — krzyknął. — Puście go tu!
Wszedł nieśmiałym krokiem stary urzędnik zamkowy.
— Co mi waćpan powiesz! — zawołał Zebrzydowski postępując ku niemu.
— Miłościwy panie, mnie nie winujcie, ja to niosę co mi dają. Król JMość sam oświadczyć kazał raz jeszcze, iż kamienicy tej potrzebuje i prosi a domaga się, abyście ją w jak najprędszym czasie opuścili i opróżnili.
Wola ta i wyrok na żaden sposób zmienić się nie może, kazano mi to oznajmić i powiedzieć.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.