Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

rzadko, i prawie go nie widywano w uniesieniu, poruszonego, a uśmiech na ustach był widocznie owocem jego woli, nie usposobienia.
Każdy ruch jego, słowo, wejrzenie było obrachowane; królem nie przestawał być nigdy i może tylko przed trybunałem pokuty czuł się na chwilę człowiekiem.
— Zebrzydowski — dodał O. Bernard — quod Deus avertat! niejeden jeszcze kielich goryczy gotuje wam miłościwy panie, ale cnota wasza umie każdą boleść uczynić zasługą i chwałą.
W mieście też tego wieczora niebaczna pogróżka wojewody była powtarzaną i komentowaną.
Znano Zebrzydowskiego energię, jego potęgę, stosunki i gwałtowność charakteru. Przyjaciele króla ubolewali nad wypadkiem, lecz raz zażądawszy oddania kamienicy, król nie mógł wydanego cofnąć rozkazu.
Stało się więc.
Ale wojna i tak się już zapowiadała, przybywał tylko jeden zuchwały bojownik do szeregu jawnie, gdy potajemnie byłby stał i tak za niemi.
Kaliński przyleciał z doniesieniem do Bajbuzy, gdy ten mu usta zamknął prostem.
— Jam tam był, słyszałem… Cóż mówią na dworze?
— Nikt się przecież pana wojewody nie ulę-