mocy, gdyż z początku przytomność stracił od uderzenia w głowę, czyniło wypadek dosyć groźnym.
Stary Buccella ruszał głową, mruczał i nie był wcale spokojnym o niego. On zaś sam nadrabiał wesołym humorem i żartował sobie.
Szczypior nadewszystko się pragnął dowiedzieć, jak przyszło do tego napadu, gdzie, słowem szczegółów żądał o nim, a rotmistrz zagadywał i zbywał powtarzając.
— Głupstwo… zbóje… niema mówić o czem.
Znał nadto dobrze Bajbuzę, aby się tem zaspokoić; dla niego cały ten wypadek jakoś tajemniczo wyglądał, niezrozumiale właśnie dlatego, iż rotmistrz o nim mówić nie chciał.
Co gorzej, gdy na pytania Buccelli, Szczypiora i innych potem ciekawych przyjaciół odpowiadał, plątał się i chorąży uważał, że raz inaczej, to znowu różnie opisywał i zbójów i napaść samą i walkę z nimi.
Nigdy się zaś nie trafiało rotmistrzowi, aby niecałą prawdę mówił, albo ją dobrowolnie przekręcał. Musiało więc coś być w wypadku tym, co Bajbuza chciał zataić, a nie mając wtem wprawy, plątał się.
Chorąży tego nie podnosił, ale słuchał milczący i głową kręcił, wąsa motał.
Napaści po ulicach oddalonych od miasta wprawdzie się trafiały; było dosyć ciurów i ga-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.