jeszcze na tym sejmie stanąć. Niech ludzie widzą, że przyjaciół ma, którzy go nie odstępują.
Zaczęto się więc zawczasu do Warszawy sposobić, posłano dwór nająć, poszły przodem wozy ze śpiżarnią i obrokami dla koni, bo czasu pobytu rotmistrz swój szlachecki dom trzymał otwartym. W ostatku i Bajbuza dla siebie dzień odjazdu naznaczył, ale wprzód jeszcze pojechał pożegnać Spytkową.
Przyjęła go jejmość tak uprzejmie i serdecznie jak zwykle, i choć się nie spodziewała go wstrzymać, próbowała mu podróż tę odradzić.
— Zaledwieście siły odzyskali — mówiła — a już znowu się narażać chcecie na stratę ich, bo sejm was zmęczy.
— Tęskno mi do hetmana — odparł rotmistrz — chcę go widzieć koniecznie, a i ten konflikt z królem o małżeństwo jak się rozwiąże, dobrze zblizka widzieć i słyszeć.
Rozśmiała się Spytkowa.
— Was bo — rzekła — nic od zajęcia sprawami publicznemi nie odciągnie, do nich byliście stworzeni. Domowego szczęścia cichego nigdyby wam nie było dosyć.
— Nie miałem go nigdy — odparł Bajbuza — ani o niem marzyłem. Jako żołnierz musiałem być zawsze gotowym siąść na koń, więc z moim losem niczyich wiązać nie chciałem. Życia tak znaczniejsza część upłynęła, a dziś jam już stary!
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.