Nazwisko swe wymienił rotmistrz. Kazał się zatrzymać woźnicy ks. Skarga i zwolna z wozu wysiadł ku niemu.
— Niech konie wytchną — rzekł do wiozącego — zawsze jeszcze w czas staniemy. A wy co tu robicie, mości rotmistrzu? — zapytał łagodnie.
— Ciągnę z inną szlachtą do Stężycy — rzekł Bajbuza. — Jeszczem tam nie był, więc i nie wiem co poczynać mają.
— Nic dobrego pewnie! — westchnął ksiądz Piotr — bo się po tych co zwołują spodziewać nie można, aby im istotnie na sercu troskliwość o dobro rzeczypospolitej leżała. Daj Boże, aby wielkich nieszczęść nie stali się przyczyną.
— Nie przypisuję sobie — odezwał się powoli rotmistrz — abym w tych rzeczach widział jasno następstwa, alem nawykł był pod chorągwią nieboszczyka hetmana iść, a gdy tego nam nie stało, za tym podążam, komu on ją zlecił.
— Człowiekiem był — rzekł Skarga — i omylił się. Nie o rzeczpospolitę im idzie, ale o to, aby królem zawładali i nim rządzili.
A zacz nie widzicie kto tu teraz sprężyną i pobudką?
Zatrzymał się chwilę i dodał.
— Rozpatrzcie się — dyssydenci są wszędzie, różnowierców dłoń i nieprzyjaciół kościoła porusza wszystkiem. Ci, co najgwałtowniej krzy-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.