Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/207

Ta strona została uwierzytelniona.

czą, Janusz Radziwiłł, Ostrogski, Zebrzydowski, Stadnicki, Smogulecki z kościołem albo zerwali, lub dają się tym, co nań nastają, prowadzić.
Smogulecki wprawdzie przez lat cztery teologii się uczył i księdzem chciał zostać, a teraz na złe zażywa, co mu nauka dała!
Przypatrzcie się bliżej, dyssydentów to dzieło, nieprzyjaciół wiary sprawa. Nie może kapłan z przenajświętszym Sakramentem ulicą przejść, aby go panowie dyssydenci nie zelżyli, a gdy ich ukarać przyjdzie, krzyczy Radziwiłł o gwałt na jego pachołkach popełniony.
Skarga mówił wzruszony wielce i głos mu zamarł w piersiach.
— A wy ojcze tu? — przerwał Bajbuza — jakimże wypadkiem?
— Nie wypadkiem, umyślnie jadę — rzekł Skarga — posłał mnie król w tej nadziei, że słowem potrafię nawrócić zbłąkanych. Szczególnejby na to łaski Bożej potrzeba, aby mnie posłuchać chcieli.
Rotmistrz, któremu ciągle po myśli chodził Żółkiewski, cicho zapytał o niego.
— Niestety — odparł ksiądz — zdaje mi się, że i jego znajdę z Amalecytami, ale nie rozpaczam, iż prędko omyłkę uzna, i choć go krwi węzły z nimi łączą, do końca nie pójdzie z nimi.
Po chwili ośmielił się rotmistrz natrącić, iż