Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/209

Ta strona została uwierzytelniona.

Około sześciu tysięcy szlachty obozem leżało dokoła, wśród rozbitych namiotów i poustawianych w tabory wozów, a działo się to właśnie w chwili, gdy zwołany był sejm. Król stał odosobniony, kupiono się około zbuntowanych kilku przywódzców. Ks. Skarga swoje do Zebrzydowskiego poselstwo sprawował, ale jaki był jego skutek, o tem nic się dowiedzieć nie było można. Brzmiało i warczało wszystko rokoszem jako nieuniknioną ostatecznością. Zebrzydowski powołany, aby na sejmie przed senatem swe żądania przekładał, odpowiadał uparcie, nie chcąc ich poddać sądowi niczyjemu.
Żądał niemal posłuszeństwa bez roztrząsania i rozsądzania sprawy. Zła wola była widoczną.
Nasz miłośnik rzeczypospolitej, który dobra jej tylko szukał, poczciwy a nigdy niepewien w którą ma iść stronę, liczący się z sumieniem, trwożliwy o nie, wpadł w ten tłum już nagromadzony pod Stężycą, jak w fale rozhukanego morza. W głowie chodziło mu jeszcze to, co słyszał od księdza Skargi, a tu już dokoła przejeżdżającego zatrzymywały głosy ochrypłe, rozgorączkowane, namiętne.
Szło naprzód o to, aby sobie znaleźć bodaj jakiekolwiek ciasne miejsce i na niem się taborkiem położyć, a potem iść między panów braci i do nich się uczyć co dalej czynić przystało. A tu nawet proste zajęcie kawałka ziemi, gdzieby