Tymczasem grawamina się sypały, a każdy swoje przodem chciał stawić, aby na szarym końcu ich nie zaniedbano.
Bajbuza słuchając marszczył się, bezład i rozterki przyprowadzały go do rozpaczy.
Smolik się uśmiechał i głowę przerzucał z ramienia na ramię.
— Zapiszcież p. Gładzkiego — krzyczał jeden z za ramion — małżonce jego Krystynie… za zasługi wojenne.
Smolik parsknął.
— Pięćdziesiąt włók na Żmudzi! — kończył krzykliwy.
— Ale naprzód wpiszcież Unikowskiego Mikołaja, bo to datuje od króla Augusta… Słyszysz… pisz… Przyłuki i Pieszonomie dwie wiosce.
— Pobór łanowy i szosowy, czopowe i dawne żydowskie pogłówne — wolał inny — prywata na bok.
Zmazano palcem Przyłuki.
Ścisk około stolika zaczynał być tak wielki, iż sam stół przechylił się na pisarza, a pisarz z pieńkiem, na którym siedział, obalił na ziemię. Tumult powstał.
— Chodźmy — rzekł Smolik — tu już grawaminom koniec położono, ale się z niemi dalej spotkamy.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 02.djvu/215
Ta strona została uwierzytelniona.