Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mamy szlachtę? — odparł wojewoda — waszmość jesteś tego pewnym? Tak? mamy ją, a jutro? Przyjdzie z pozwoleniem lada truteń a pocznie jej dowodzić, że ja ją okłamuję, a po królu się wszystkiego spodziewać może, sądzisz, że nie zwróci się do regalistów?
Hej! hej! beczka piwa silniejsza czasem będzie od argumentu.
— Ja nie trzymam o nich tak źle — rzekł Ponętowski — a to wiem, że do burzenia i wywracania niema jak ona. Budować to co innego. Do Inflant ciągnąć pod rygorem wojskowym i tam skórę nastawiać na kule nie w smak im, a pod Stężycę, do Lublina zjechać się i poburczeć, a moc swą okazać, w to im graj.
— Patrzeć tylko trzeba, aby pasza była dla koni, a w domu żniwa nie strzymały! — szydersko rzekł Zebrzydowski. — Pracujcie aby do Lublina się gromadnie zebrano, pracujcie.
— O to troski niema.
Rozmowa się miała dalej tak ciągnąć, gdy Zebrzydowski ujrzał przez Urowieckiego prowadzonego Bajbuzę, który w paradnym stroju szedł dopraszając się posłuchania; ale zobaczywszy Ponętowskiego, trochę przystanął.
Znali się, rotmistrz krzykacza nie lubił, a że wstręty są prawie zawsze wzajemne, Ponętowski mu to oddawał, bo oprócz tego zazdrościł, widząc go bogatym, sławionym z męztwa i szano-