Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziś my króla nie posłuchamy, słusznie, a jutro wojsko nie posłucha hetmana i uczyni związek tak jak my rokosz. Tymczasem tatarzyn kraj splądruje.
Zniszczyć ład łatwo, ale go zaprowadzić trudno.
— Oho! oho! regalista! — zamruczał Ponętowski. — Czyś waszmość u Jezuitów się uczył?
— Nie — rzekł spokojnie Bajbuza — ale prosty rozsądek to wskazuje. Upominajmy się o to, co nam należy, ale cum debita reverentia, a bez rokoszu obejść się możemy.
Zmarszczył się straszliwie Zebrzydowski.
— Mądre to są maksymy w księgach — rzekł — a gdy o żywot, o swobodę najdroższą, aurea libertas, gdy o prawa chodzi, my temi konsyderacyami się nie możemy rządzić.
Pereat mundus, fiat justitia!
— A gdyby i bez pereat można sprawiedliwość otrzymać? — spytał Bajbuza.
— Jak? jak? — zakrzyknął wojewoda. — Folgowaliśmy i folgujemy królowi, ale im my łagodniejsi, tem on zuchwalszy. Nareście nie chcemy-li, aby nas zaprzedał, musimy nastąpić na niego całą mocą naszą.
Tu się powstrzymał nieco wojewoda, tak jak był zwykł, tajemniczo zawsze, niedopowiadając, zamruczał.