— Nie chcę umysłów doprowadzać do ostatecznego zburzenia, dlatego nie mówię jeszcze wszystkiego, cobym mógł, co wiem, na co dowody mam. Gdybyście to wiedzieli co ja, włosyby wam powstały na głowach! Tak jest. Dlatego milczę, moderuję się.
Bajbuza spojrzał nań badająco.
— My o tem wiedzieć nie możemy? — zapytał.
— Nie, nie — zawołał wojewoda — to są arcana status, w swoim czasie odsłonię je, obnażę i zgrozą umysły wasze przerażę. Król winien daleko więcej niż sądzicie, niema dla niego przebaczenia. Nie dziwujcie się, gdy Stadnicki już kaptur wywołuje. Złamane są pakta, zdradzone zaufanie nasze.
Rotmistrz wstrzymał się od odpowiedzi długo, a Ponętowski tryumfował wąsa targając i uśmiechając się.
— Z tem wszystkiem — dodał Bajbuza — ostateczność to smutna, że na ślepo iść musimy, i wszelki porządek a hierarchią łamać, bo się one nieprędko dadzą przywrócić.
— Daleko łatwiej i szybciej niż sądzicie — zawołał Zebrzydowski — ustaną przyczyny, skutek zniknie.
Przypomnijcie nieboszczyka, jakim on był za Batorego, a jakim się stał za niemca? Tamtego podpierał, temu w drogę wchodził, bo i on te
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/016
Ta strona została uwierzytelniona.