tajemnice przeniewierstwa i zdrady znał, które mnie przekazał. A ja dziś ich nie głoszę dlatego, aby tej rzeczypospolitej nie wywrócić i nie zamięszać.
— Cóż za straszne groźby! — rzekł rotmistrz.
Wojewoda zapatrzył się w papiery.
— Straszne — powtórzył.
— A zwierzyć tej tajemnicy, panie wojewodo, nikomu nie możecie? — spytał Bajbuza.
Dumnie i szorstko, jak gdyby Bajbuzie chciał dać do zrozumienia: — Przynajmniej nie wam! — odparł Zebrzydowski.
— Nikomu!
Rotmistrz nie zważając na wyzywające szyderskie wejrzenia Ponętowskiego, odezwał się po chwili.
— W trudne położenie wprawiacie, miłość wasza tych, którzy jak ja, życiem i mieniem chcą służyć rzeczypospolitej, ale jasnoby widzieć radzi dokąd idą i jak daleko zajść mogą.
Szybko przerwał mu obrażony już Zebrzydowski.
— Więc na was rachować niemożna?
— Dopóki mi sumienie dopuszcza — rzekł spokojnie Bajbuza. — Całe życie moje dobijałem się do tego, abym rozumiał co czynię, a ślepo nie kroczył. Dopóki przekonaniu mojemu gwałt się nie dzieje…
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/017
Ta strona została uwierzytelniona.