Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

wej czynić nie było potrzeba, wprost tylko taką respublikę fundować, aby ona się sama rządziła bez pana.
— Mieliśmy już tych elekcyj chybionych dosyć, Henryk nam uciekł i srom uczynił, Stefan mordował jak chłopów, a Zygmunt sprzedaje. Wybierzemy nowego, gorzej jeszcze będzie — wołał Ponętowski. — Piasta chcą, zerwie się równość szlachecka, a Piast nam może zalać za skórę gorzej niż obcy.
Takich mów szlachta się nasłuchawszy, z wielkiem znużeniem do domów powracała.
Byli i tacy, co mówili, że senatorowie się dla siebie starali o urzędy i ziemię, a szlachcie za to pokutować kazali… narzekano na prywatę.
Z tem wszystkiem żaden się nie zarzekał jechać pod Sandomierz, aby swego przywileju sądzenia króla nie stracić.
Bajbuza milczał nie wyjawiając zdania swego. Naparł go który, odpowiadał zimno.
— Jam żołnierz, nie statysta.
Drugiego dnia, choćby był rad pośpieszać do Warszawy Bajbuza, ludzie i konie wypoczynku potrzebowali. Zebrzydowski przysłał po niego na rozmowę.
Chociaż się rozstali bardzo zimno, wojewodzie stu doborowych kopijników żal stracić było.
Przyjął rotmistrza z senatorską powagą.
— Nie byłem ja za rokoszem — rzekł —