którzyby się ośmielili wystąpić czynnie przeciwko królowi, ale ostateczność wojny bratniej była boleśną.
Trafiało się, że wojujące z sobą rodziny, jak Stadnicki z Drohojewskimi, całe pułki stawili przeciw sobie, ale to były małe utarczki i waśnie, gdy tu zapowiadała się wojna krwawa i zajadła.
W milczeniu ponurem wyciągano z Warszawy i dopiero w tej chwili ostatniej gruchnęła już nietajona wieść, że wojsko ciągnie przeciwko rokoszanom.
Zebrzydowski wcale się tego nie spodziewał, rachował na poselstwa, układy, targi, zwłoki, ale nigdy na tak energiczne wyciągnienie w pole, które przypisał Żółkiewskiemu. W istocie jego ono było dziełem.
Po ogłoszeniu rokoszu nie zostawało nic tylko za oręż pochwycić i zapobiedz wojnie, okazując gotowość do niej.
Miał jeszcze pięciuset ludzi swoich w Krakowie wojewoda, gdy go doszła wiadomość, że król z Żółkiewskim ciągnie wprost na Kraków.
Tu zaś usposobienie umysłów nie było wątpliwem. Lubomirscy, Tęczyńscy, Myszkowscy, Potoccy głośno się oświadczali z królem iść.
Obawiając się swych żołnierzy tu stracić, Zebrzydowski pośpieszył z wyprowadzeniem ich ze stolicy.
Już w drodze dowiedział się o tem król przez
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Bajbuza 03.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.